...spacer...
16 listopada 2002, 00:33
bylam przed chwila...z przyjaciolka i jej psem.spotkanie jak zwykle udane i odstresowujace ale o innym spacerze mysle...
ON byl dzisiaj na spacerze...oczyma wyobrazni widze wiatr targajacy delikatnie jego wlosy i lekko zaczerwienione policzki...ale nie byl to spacer samotny...byl z osoba ktorej kiedys ufalam ponad wszystko...ostatnio gdy zapytala sie mnie co do niej czuje w tej chwili odpowiedzialam po chwili namyslu i wsluchiwania w siebie: "nic"...nie klamalam.tak po prostu jest i to mnie cieszy bo przez to nie boli...
ich wspolny spacer nie powinien mnie kompletnie obchodzic...nie powinnam nawet zaprzatac tym sobie mysli...jest oczywiscie "ale"...problem w tym ze nie ufam im(a co smieszniejsze niegdys byly to osoby ktorym ufalam bezgranicznie...).nie twierdze od razu ze to spisek i chca mi podlozyc bombe pod lozko...nie koniecznie...ona ma kogos i jest chyba szczesliwa wiec problemu niby nie ma...niby...bolalo by mnie gdyby ON jej sie "zwierzal"(<--dosyc pretensjonalne slowo ale nie ma dzisiaj weny na wymyslanie-przepraszam).bolaloby dlatego ze wobec mnie nie byl nigdy do konca szczery a bylismy dosyc blisko...a gdyby On teraz...jej...ech...:(
ON chcial niedawno porozmawiac.stwierdzil ze nie mozemy byc zupelnie obcymi ludzmi...porozmawialismy...ona chciala niedawno porozmawiac bo stwierdzila ze mamy o czym...porozmawialysmy...ON ucieszyl sie ze juz jest dobrze(a czy jest?)...ona powiedziala ze chce zeby bylo lepiej...
ale w takim razie dlaczego nikt nie przyjdzie wyciagnac mnie na spacer???
Dodaj komentarz