08 listopada 2002, 17:50
i coz bylam...plakalam...ale znowu czuje sie normalnie...ale juz sie nie martwie tym.jestem spokojna bo wiem ze tak dla niego bedzie lepiej.zero zmartwien bolu strachu i kobieta ktora odeszla dlugo przed nim,ukochana.jest szczesliwy.patrzy na mnie.ja takze powinnam byc szczesliwa ze jest mu juz dobrze...
ile osob bylo.i to w wiekszosci jego znajomi.nie tej zmiji i zakaly.w koncu sie od niej uwolinil tak jak chcial.nie musi juz jej znosic.dzieki Bogu...
zrobilam mu serce z gliny...pomalowalam i wpypisalam na nim imona moje i mojej siostry.oraz "kochamy Cie"...wrzucilam razem z nim do tego ciemnego dolu.
nie jest sam...nigdy juz nie bedzie...jestem szczesliwa jego szczesciem...